Kwiecień w Sachsenhausen
9 kwietnia 1940 r. po rannej selekcji księży przetrzymywanych w obozie w Stutthofie przetransportowano na dworzec kolejowy Tiegenhof (Nowy Dwór) oddalonego od Stutthofu o około 18 km. Grupa zdrowych więźniów udała się pieszo, natomiast chore i starsze osoby wywieziono na dworzec samochodami.
Przed odjazdem w nieznane ludzie zaopatrzeni w komplet bielizny zjedli zupę fasolową, którą dostarczono im na dworzec, do tego każdy z nich na drogę otrzymał pół chleba oraz pół funta margaryny. W bydlęcym wagonie znajdowało się ok. 50 osób. Na stacji w Zajączkowie za Tczewem Niemcy zezwolili na wyjście z wagonów, a zniewolonym ludziom podano czarną kawę. Po tym krótkim postoju pociąg skierował się na Starogard – Czersk – Chojnice – Piłę – Berlin, po czym 10 kwietnia 1940 r. zatrzymał się na stacji Oranienburg w pobliżu obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Zsyłka w głąb III Rzeszy wywoła u wielu osób uczucie zawodu i rezygnacji.
Obóz w Sachsenhausen powstał w 1936 r. po zakończeniu olimpiady w Berlinie na terenie wioski olimpijskiej. Przeznaczony był głównie dla niemieckich antyfaszystów. Zbudowano go w kształcie półkola na zadrzewionym terenie, na którego obwodzie stały symetrycznie, drewniane, jednoparterowe baraki. Na każdym baraku widniał biały napis, który w sumie tworzył znamienne hasło:
Es gibt einen Weg zur Freiheit. Seine Meilensteine heißen: Gehorsam, Fleiß, Ehrlichkeit, Ordnung, Sauberkeit, Nüchternheit, Wahrhaftigkeit, Opfersinn und Liebe zum Vaterland. (Jest jedna droga, która prowadzi do wolności. Jej kamieniami milowymi są: posłuszeństwo, pracowitość, uczciwość, porządek, czystość, trzeźwość, prawdomówność, poczucie poświęcenia i miłość do ojczyzny.).
Na środku znajdował się plac apelowy pokryty, podobnie jak obozowe ulice, czarnym miałem węglowym. Całość otoczona była 2 m. betonowym murem z elektrycznym drutem kolczastym. Na rogach ustawiono wieże strażnicze o wysokości około 8 m, zaopatrzone w ciężki karabin maszynowy. Wzdłuż wąskiej ścieżki dla strażników pod murem ciągnęła się ściana z drutów kolczastych pod wysokim napięciem. Od terenu obozu oddzielał ją dodatkowo mały rowek – tzw. „strefa śmierci”, każdy więzień, który ją przekroczył, był natychmiast zastrzelony.
Życie w nowym obozie
Nowym zaskoczeniem okazał się fakt, iż w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen więźniowie nie chodzili, lecz biegali. Chodzenie było dozwolone tylko w porze obiadowej. Po rejestracji ludzie musieli oddać rzeczy osobiste (mogli zatrzymać tylko pasek i obuwie). Człowiek już od pierwszych chwil spędzonych w obozie koncentracyjnym narażony był na barbarzyńskie poniżenie. Podczas przyjmowania nowych więźniów zawsze towarzyszyły im przykre wyzwiska, policzkowanie, rozbieranie się do naga i maszerowanie do łaźni, w której golono im głowy tępymi narzędziami. Po tej bolesnej czynności wręczano obozowe łachmany w biało-niebieskie pasy, czapkę bez daszka oraz znoszone powykrzywiane drewniaki. Ludziom przydzielano również obozowe numery, ks. Frelichowski otrzymał nr 20966. Księża, pastorzy oraz członkowie sekt religijnych, np.: Świadkowie Jehowy, oznaczeni zostali fioletowym trójkątem. Trójkąt ten znajdował się nad numerem (dla niektórych pod), który więzień nosił najczęściej na lewej stronie marynarki i spodniach. W Sachsenhausen było w tym czasie około 12–15 tysięcy osób. Księża wraz z ks. Frelichowskim zostali skierowani do tzw. kwarantanny na blok nr 20. Oprócz kapłanów umieszczono w nim również profesrów, nauczyciel, adwokatów, studentów i kolejarzy z Gdańska.
Blok w Sachsenhausen dzielił się na dwie połowy: A i B. W tych dwóch izbach znajdowała się jadalnia, w której stały długie stoły z ławami. Pod ścianami ustawione były szafki. Do jadalni przylegała sypialnia z siennikami i kocami leżącymi na podłodze. Łazienka była wspólna dla całego baraku. Były tam prysznice, wielkie umywalki oraz kaflowe korytka do mycia nóg. Na 200 mieszkańców w toalecie znajdowało się tylko kilka miejsc siedzących oraz znikoma ilość pisuarów.
Do końca maja nowi więźniowie byli objęci tzw. „okresem kwarantanny”. Przebywali w odrębnej części obozu z osobnym placem apelowym i barakami. W tym czasie nie chodzili do pracy, ponieważ przystosowywali się do panujących w obozie warunków życiowych, poprzez ćwiczenia gimnastyczne, które wyniszczały głodnego człowieka nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Więźniów uczono więc: maszerować, salutować, każdy z nich musiał znać regulamin obozowy oraz stopnie oficerów SS. Na tzw. „ćwiczenia” składały się forsowne biegi, przysiady, a także żabki, pełzanie po ulicy, kręcenie się w kółko. Często jedni musieli rzucać się na ziemię, a inni w biegu tratowali leżących kolegów. Księża po tych kilkugodzinnych ćwiczeniach stali następnie przed blokiem, nieraz na zimnie, w deszczu i śniegu.
Na czele każdego bloku stał tzw. „starszy bloku” (Blockälteste), który spośród więźniów wybierał sobie grupkę pomocników. Od jego zachowania uzależnione było życie osób znajdujących się w baraku. Zobowiązany był do utrzymania porządku w bloku, kontrolował skład personalny więźniów. Miał do pomocy 4 izbowych (Stubenälteste), pisarza blokowego (Blockschreiber), kantyniarza (Kantinenein – käufer), fryzjera (Block friseur).Jak zauważył Tadeusz Cieślak, duchownym przydzielano bardzo okrutnych blokowych, którzy przede wszystkim dążyli, do jak najszybszego skrócenia im życia.
Blokowy Hugo
Niemiecki komunista Hugo Krey był blokowym bloku 20, do którego został przydzielony ks. Frelichowski. Hugo nosił zielony trójkąt, który oznaczał więźniów kryminalnych. Do pomocy wybrał sobie najprzystojniejszych chłopców. Byli oni uprzywilejowani: czyścili blok, zwolnieni byli z codziennych porannych ćwiczeń, otrzymywali podwójne porcje obiadu, posiadali również najcieplejsze kołdry. Hugo częstował ich nawet papierosami, gdyż więźniowie mogli palić przed poobiadowym i wieczornym apelu. Po wejściu kapłanów na blok Krey zapowiedział im, że w bloku, którym on zarządza, zakazana jest jakakolwiek forma modlitwy. Kiedy opuścił izbę, ks. Frelichowski, wyszedł na środek i ze spokojem zaczął na cały głos odmawiać modlitwę. W pierwszej intencji modlił się za obozowych morderców, którzy w bestialski sposób się nad nimi znęcali. Ks. Alojzy Kałduński zeznał, iż codziennie rano ks. Frelichowski polecał swoje cierpienie Chrystusowi. Ks. Leonard Knuth wspominał zaś, że życie ks. Stefana Wincentego w obozie złożone było z modlitw.
Już od pierwszej godziny Hugo oraz jego pomocnik Gustaw sadystycznie znęcali się nad duchownymi, każąc im godzinami stać w pozycji półstojącej z wyciągniętymi do przodu rękoma. Tak scharakteryzował Kreya, ks. Wojciech Gajdus, w swoich wspomnieniach: Jest średniego wzrostu, twarz miałby prawie dziewczęcą, gdyby nie brzydki dziwnie niechlujny jej wyraz i drwiące, złośliwe oczy. Ma lat ok. 35 […]. Ręce nieduże, wąskie lecz odpychające. Gustaw pozostał w pamięci ks. Gajdusa jako: Stary to człowiek, ma lat ok. 50. Drobny, lecz żylasty, zwięźle zbudowany. Twarz czerwona, jakby płonęła. Jak się wkrótce okazało Blockälteste bloku 20 nienawidził osób grubych, starych i księży. Często SS-mani oraz więźniowie funkcyjni bili kijami tak długo, dopóki z człowieka nie pozostała tylko bezkształtna masa mięsa. Jedną z wielu ofiar krwawego blokowego Hugona Kreya w Sachsenhausen był ks. Stanisław Jarzębowski proboszcz z Lipnicy koło Wąbrzeźna. Podczas apelu Hugo często bił go po twarzy i brzuchu. Te fachowe tortury sprawiły, iż po trzech dniach proboszcz zmarł. Hugo szczególnie lubował się w chodzeniu po ludziach, w taki sposób zostali zamęczeni chorzy na zapalenie płuc o. Stanisław Kubista oraz ks. Bolesław Paluchowski z Wierzchucina.
W okresie kwarantanny zniewolonych ludzi zmuszano do wielogodzinnego stania na baczność bez względu na warunki atmosferyczne. W tym czasie więźniowie spali w dwójkę na jednym sienniku, przykryci kocem. Każdego dnia budził ich rozkaz blokowego: Raus! Po czym połowa więźniów korzystała z umywalni, a pozostała musiała symetrycznie składać sienniki i koce. Ks. Gajdus wspominał: Mowy nie ma o dobrym umyciu się. Nagły prysznic w postaci wiadra wody wylany tu i ówdzie na pół ubranych, to ranne pozdrowienie Hugona. Śniadanie składało się z pół litra mącznej zupy lub kaszki. Kromkę chleba, o której marzono, otrzymywano jedynie wieczorem. Dwa funty chleba przypadało na 5 osób. Do niego podawano marmoladę lub margarynę. W niektóre niedziele dostarczano również 1 cm kiełbasy o przekroju 4 cm. W piątki więźniowie zamiast marmolady czy margaryny otrzymywali twaróg i kartofle w mundurkach, do tego porcję chleba i czarną kawę.
Z toalety można było korzystać tylko w określonych godzinach. Od chwili wstania do apelu rannego, od obiadu (12.00) do godz. 13.00 oraz wieczorem po ostatnim apelu. Biada temu – mówi Hugo – kto poza dozwolonym czasem odważy się pójść do ustępu. Ustęp w obozie nie po to istnieje, by do niego co chwilę biegać i go zanieczyszczać, lecz po to, by przez całe przedpołudnie i popołudnia lśnił czystością i zadowolił swym wyglądem wizytujących obóz Block-SS-Führerów. Na tzw. „obozowych apelach” poniżano godność ludzką, a wybrane ofiary katowano do nieprzytomności.Zapewne podczas jednego z nich alumn jezuicki Kazimierz Chudy zwrócił uwagę na ks. Frelichowskiego, wyróżniającego się swoją niezwykłą postawą. Wspominał: W takich momentach można było zaobserwować jego wielkie opanowanie, które było wynikiem stałej łączności i rozmowy z Bogiem. Wkrótce znajomość Kazimierza Chudego z ks. Stefanem Wincentym przerodziła się w prawdziwą przyjaźń. Przed każdym apelem Hugo ćwiczył więźniów w nowych zwyczajach obozowych: Ustawiał według wzrostu, kazał odliczyć każdej kolumnie po kilkanaście razy, uczył zwrotów, marszu, a wreszcie trzymał bez ruchu na baczność przez godzinę i dłużej.
Krey podczas nadzoru nad ćwiczącymi ludźmi nie tylko wydawał bezsensowne, upadlające człowieka rozkazy, np.: Biegi kończą się hasłem: kłaść się, chrapać i dmuchać. Na ziemi leżą twarze sine, czerwone, spocone. Wszyscy chrapią i dmuchają w miał węglowy, ale również kopał i bił pięścią znajdujące się w pobliżu osoby. Stosował jeszcze jedną upodlającą człowieka szykanę tzw. „przegląd fizjologiczny”. Ks. Gajdus wspominał: Trzeba było wejść na krzesło, obnażyć się wobec Hugona i całego bloku. Hugo, zaopatrzony w pincetę, odbywał szczegółowy, dziwnie troskliwy przegląd za wszami. Jak wspominali świadkowie, po tych morderczo długich ćwiczeniach ks. Stefan Wincenty potrafił wlać w serca swoich kolegów słowa otuchy do wytrwania tych nieludzkich trudów. Praca gimnastyczna trwała do kolejnego apelu i obiadu, po którym była godzinna przerwa. W pierwszych miesiącach obiad zawsze był ten sam: marchew, a następnie brukiew, dopiero później podawano często zimne kartofle i kaszę. Po przerwie obiadowej więźniowie, aż do kolacji wykonywali ćwiczenia sportowe. Tylko młodzi i silni mogli sprostać tej obozowej gimnastyce. Zaliczał się do nich ks. Frelichowski. Natomiast starzy, często chorzy kapłani narażeni byli na sadyzm Hugona, np. pewnego razu rozkazał księżom wykonywać żabki w żółtym sypkim piasku. Obszar ten sąsiadował z tzw. „strefą śmierci”. Na rozkaz Hugona księża musieli czołgać się do miejsca, gdzie strażnik mógł strzelić do więźnia. Przed pewną śmiercią miał ich rozgrzeszyć jeden z kapłanów, wówczas na ochotnika zgłosił się ks. Frelichowski. Ks. Alfons Muzalewski zapamiętał:
[…] i tak jak by stojąc przed ołtarzem udzielił wszystkim czołgającym się błogosławieństwa, za co został mocno pobity przez blokowego.
Na szczęście dla wielu duchownych całe to zdarzenie skończyło się tylko na głupiej zabawie śmiejącego się Hugona.
Specjalne szykany wobec ks. Frelichowskiego
Nienawiść do „klech” w szczególny sposób dotykała ks. Frelichowskiego, którego Hugo mianował swoim „biskupem”. Zewnętrznym przejawem tej funkcji była drwiąca tonsura, która odróżniała go od innych duchownych. Marian Niklewski zauważył, że Niemcy widząc jego głowę, często szarpali go za włosy. Ks. Frelichowski znosił wszelkie przykrości z pełnym męstwem i odwagą. Zewnętrznym znakiem tej funkcji była odznaczająca się piuska z włosów, której nie mógł obciąć blokowy fryzjer. Ta szykana miała zapewne ośmieszać jego kapłańską gorliwość, ponieważ dla dodania otuchy i odwagi przestraszonym współwięźniom ks. Stefan Wincenty zawsze, pomimo zakazów, odmawiał poranną oraz wieczorną modlitwę. Ks. Czapliński wspominał:
Rano podrywa nas pobudka: Bądź pochwalon, Boże wielki! Patrzyliśmy we wszystkim na Wicka, na jego pełną powagi postać, a jednak zawsze radosną, miłą, uśmiechniętą.
Gdy ta dyskryminacja nie spełniła swojej roli, Hugo rozkazał mu wynosić do obozowej trupiarni zwłoki zmarłych na biegunkę. W obozowej kostnicy pośród ludzkich szkieletów i strasznego odoru znajdowały się także żywe osoby, którym przed śmiercią dane było spotkać kapłana. Ks. Frelichowski przenosił zwłoki ponieważ Hugo Krey mianował go swoim „osobistym kapelanem”. Ks. Władysław Górski wspominał:
Widziałem wtedy jak śp. X. Wicek z całym poświęceniem miał nie tylko ciała wymęczonych obmywać i wypisywać na piersi ich personalia, ale odmawiał modlitwy za zmarłych zupełnie oficjalnie i głośno, co zamiast do szału i bicia go mogło naprowadzić blokowego Hugona, gdy to zobaczył, on jednak rozbrojony postawą i pobożnością Wicka wychodził z tego przybytku umarłych, wołając do niego skończ ty z tym hokus–pokus i patrz by Cię blokführer nie złapał.
Ks. Frelichowski pomimo zakazów starał się również dotrzeć do osób świeckich, aby udzielić im rozgrzeszenia i umocnić sakramentami świętymi. Alojzy Mordawski wspominał spowiedź, jakiej mu udzielił w Sachsenhausen:
Sługa Boży umiał we mnie wzbudzić wolę do życia i wewnętrzną siłę do przetrwania wszystkich przeżyć obozowych i przepowiedział mi wtedy w głębokim wewnętrznym przekonaniu, że ja wyjdę z obozu, wrócę do rodziny i że jeszcze będę miał syna. To zapewnienie Sługi Bożego było dla mnie źródłem wewnętrznej siły i uodpornienia na wszystkie ciężkie chwile obozowe.
Pan Alojzy wrócił z obozu w 1941 r., a w 1948 r. urodził mu się syn. Ks. Frelichowski zwrócił również uwagę panu Mordawskiemu, by pokładał całą swoją ufność w oddaniu dla Maryi, której pozostał zawsze posłuszny i wierny. Przed świętem 3 maja to on prowadził nowennę do Matki Bożej Królowej Polski. Wielokrotnie zapewniał przygnębionych współwięźniów, że w święta Maryjne można otrzymać szczególną ulgę w cierpieniach. W dniu 3 maja 1940 r. Hugo Krey został zwolniony z funkcji blokowego baraku nr 20. Po tej zmianie księża zamieszkali w bloku nr 17, ich nowym blokowym został Ernest, który: z pianą na ustach i z oczyma krwią nabiegłymi rzucał się na więźniów nawet ciężko chorych. Ernest był więźniem aspołecznym, na obozowym pasiaku nosił czarny trójkąt. Większość ludzi zamieszkujących ten blok stanowili rolnicy i urzędnicy z powiatów: świeckiego, bydgoskiego i sępoleńskiego. Kapłani zostali rozmieszczeni w skrzydłach A i B.
dr Robert Zadura