Dachau

Pod koniec 1940 roku, w dniu 13 grudnia Stefan Frelichowski, z grupą innych kapłanów został przeniesiony do obozu kon­centracyjnego w Dachau, niedaleko Monachium w Bawarii.

W obozie tym przebywali księża z całej Europy i duchowni wszystkich wyznań. Najliczniejszą grupą jednak, około 2000 ludzi, byli polscy kapłani. Kapłanów innych narodowości było około 600–800 i zamieszkiwali oddzielny blok. Mieli tam kaplicę, która nie była dostępna dla polskich księży.

Hitlerowski nazizm prześladował bezwzględnie Żydów ale był także ideologią antychrześcijańską. Było to pogaństwo i zło w czy­stej postaci. Obozy nazistowskie stały się zatem miejscem inter­nowania duchownych różnych narodowości i różnych wspólnot chrześcijańskich. Miały być miejscem wyeliminowania Boga oraz tego wszystkiego co o Nim świadczyło, jak dobro, piękno, miłość.

Na więźniach przeprowadzano pseudomedyczne doświadcze­nia: zakażano ich np. malarią, wstrzykiwano zarazki flegmony, wy­wołujące bolesną niegojącą się ropowicę. Poddawano ich bandyckim doświadczeniom przetrzymując w zamarzającej wodzie, aby sprawdzić jak długo mógłby w takich warunkach przeżyć lotnik. Zimą, podczas akcji odwszawiania, rozbierano więźniów do naga i kazano biec pod prysznic, gdzie polewano ich na przemian lodo­watą i gorącą wodą.

Szczególnie tępione były wszelkie przejawy religijności. Jeśli u więźnia znaleziono jakiekolwiek przedmioty kultu religijnego, to był on surowo karany. Za posługę kapłańską np. słuchanie spo­wiedzi, groziła kara „słupka”, czyli powieszenie za ręce do tyłu, zwykle na godzinę, przy czym esesmani naigrawali się i szydzili zmuszając kapłanów do recytowania słów Mszy Świętej: „składasz ofiarę – mówili, – no recytuj, Suscipiat Domine…”. „Po odbyciu tej kary przez 14 dni więzień nie był w stanie samodzielnie jeść, umyć się ani ubrać. Więźniów bito najchętniej do nieprzytomności. Straszliwą formą zadania śmierci było utopienie przez włożenie głowy więźnia do muszli klozetowej, czy beczki z odchodami.

Dla kapłana nie ma stanowiska biernego, jeżeli nie buduje, już przez to samo gorszy; jeśli nie ożywia, już przez to samo zabija. Jeśli jego obyczaje nie są wzorem, to stają się szkopułem; jeśli jego życie nie pociąga do świętości, już przez to samo upoważnia do występku i mnoży go. „Ideał kapłana: Imitatores mei estote, sicut ego Christi”
Kapłan nie może być tylko poczciwym; on musi być świętym.

S. W. Frelichowski, Pamiętnik, Rok 1932, 3 października

Cechą, która zdumiewała niezmiernie tych, którzy przyglądali się Wickowi z boku był jego wewnętrzny spokój i wolność.

Nie unosił się, nie potrafił się gniewać czy nosić w sobie urazy.

Jego postawa była pełna godności.Każdego dnia stawiał czoła złu, niebezpieczeństwu śmierci z podniesionym obliczem.

Zapamiętano go jako człowieka, który żyjąc za drutami kolczastymi zachował wewnętrzną wolność. Ta wewnętrzna wolność przejawiała się między innymi zdolnością nabrania dystansu do własnych niewygód i potrzeb. Zdumiewa, że żyjąc i działając w tak niezwykle trudnych warunkach Wicek potrafił oderwać się od swoich problemów i myśleć o innych.

Służył swoim współwięźniom bez różnicy na ich narodowość czy ideologię, choć wiedział, że naraża się na okrutną karę czy śmierć z jednej strony, względnie na zarażenie się, chorobę i ostatecznie śmierć z drugiej.

Niezwykłe jest świadectwo ks. Feliksa Windorpskiego, który wspomina, że Wicek podczas swojej ostatniej choroby, krótko przed śmiercią poprosił go o rozmowę, podczas której błagał go, aby nie zaniechał posługi wobec biednych, potrzebujących i chorych.

To był jego testament!

Ks. Biskup Franciszek Jedwabski, wracając myślami do tamtych dni wspominał wielu kapłanów dobrych i gorliwych oraz innych więźniów świeckich pełnych szacunku, a mimo to – jak mówił – „trudno było mu znaleźć wśród kapłanów i więźniów w obozie kogoś podobnego do tego młodego kapłana w postępowaniu i poświęceniu się dla bliźnich. Patrząc na niego widziało się, że to co robił, wykonywał prosto, szczerze, jako nic nadzwyczajnego ani bohaterskiego nie robił, a jednak wszyscy patrzący na niego mieli świadomość, że było to bohaterstwo, pełne męstwa i poświęcenia”.

Pomimo, że był bardzo młodym kapłanem, wśród innych więźniów Wicek cieszył się ogromnym szacunkiem i uznaniem.

Był kapłanem. Żyjąc obok młodych kleryków potrzebą jego serca było dzielenie się tym co otrzymał w seminarium. Zorganizował tajną grupę zrzeszającą kleryków i kapłanów: „Porozumienie”.

Ta grupa, była stowarzyszeniem w którym urządzano lekcje, pogadanki, modlitwy dla tych, którzy pragnęli nawet w warunkach obozowych odpowiedzieć na powołanie. Było to niejako obozowe seminarium, gdzie kontynuowano formację do kapłaństwa i podtrzymywano ducha bycia uczniem Chrystusa.

Klerycy chętnie poddawali się jego kierownictwu duchowemu.

Widzieli w nim ojca ale i brata i przyjaciela, który dzielił się z nimi entuzjazmem swego kapłaństwa. Patrzyli na jego życie i był dla nich inspiracją do zachowania czystości serca, do czynienia z własnego życia daru dla innych i radowania się bardziej tym co mogli dać niż tym co mogli otrzymać. Członkowie stowarzyszenia zobowiązywali się pielęgnować ducha powołania i dążenia do doskonałości duchowej. Wicek pośród mroków zwątpienia wszechobecnego w warunkach obozowych, podtrzymywał w nich płomień nadziei. Mieli być kapłanami w nowej rzeczywistości, w Kościele, który, jak wierzył nieugięcie miał do spełnienia misję w świecie po wojnie.

Chociaż byli zamknięci za drutami obozowymi, pomagał swoim młodym współbraciom myśleć o wolności i doświadczać jej duchowo.

To w tej nowej rzeczywistości mieli być posłańcami ewangelii miłości i nadziei. Zainicjował wśród kleryków modlitwę żywego różańca, a sam będąc głęboko związany z duchowością Najświętszego Serca Pana Jezusa, zachęcał innych do konsekracji osobistej.

W pierwszych tygodniach 1945 roku w obozie wybuchła epidemia tyfusu. Fatalne warunki higieniczne, niedożywienie i wycieńczenie więźniów powodowała, że liczba chorych rosła z dnia na dzień. Umierali w straszliwych warunkach, opuszczeni i odizolowani od innych.

Pomimo ścisłego i bezwzględnego zakazu komunikowania się z wyizolowaną częścią obozu, Wicek potajemnie przeszedł przez drut kolczasty, aby towarzyszyć umierającym i być przy nich z posługą kapłańską. Zabrał ze sobą trochę chleba, którym starał się nakarmić chorych. Poza tym, miał tylko swoje kapłaństwo. Mógł słuchać spowiedzi, rozgrzeszać, umacniać w nadziei życia wiecznego.

Był znakiem obecności i bliskości. Obecności człowieczeństwa i bliskości Boga. Był przesłaniem, mówiącym o tym, że Bóg nie zapomniał o swoich cierpiących dzieciach.

Współwięźniowie, obserwując Wicka, zdumiewali się widząc jak nie opuszczała go pogoda ducha, optymizm, radość i zdolność znalezienia słów podtrzymujących na duchu. Uderzała w nim jakaś wewnętrzna harmonia, głęboki spokój, pełne przekonanie i wiara w zwycięstwo dobra nad złem. Udzielało się ono innym, których spotykał.

Wicek żył nadzieją powrotu, spotkania, wzięcia w ramiona matki, ojca, rodzeństwa Ale w jego młodym sercu była obecna nadzieja jeszcze większa. „Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym” (Mk 10,30).

Ofiara, za pomocą której uzyskuje się spełnienie swego przeznaczenia, nie jest wcale ofiarą prowadzącą nas ku śmierci, lecz tylko dającym nam wolność potarganiem więzów. Miłość jest celem sama w sobie. Kiedy jednak powiem „ja kocham”, nie ma miejsca na żadne „dlaczego?”; jest to odpowiedź ostateczna, najgłębsza. „Nie lękaj się nigdy chwil” – tak śpiewa głos wieczności.

S. W. Frelichowski, Pamiętnik, Rok 1932, 30 kwietnia

Zmysł społecznikowski Stefana podpowiedział mu, że tak jak w czasach studiów seminaryjnych działał jako członek i aktywista „Bratniej pomocy”, tak mógł to robić i w obozie!

Szczególnie dobrym momentem dla zrealizowania takich idei był okres między rokiem 1943 i 1944. Sytuacja nieco się poprawiła.

Niemcy pozwolili, aby rodziny internowanych przysyłały do obozu paczki żywnościowe. Wicek skorzystał z tej okazji, aby poprosić o przesłanie hostii i wina. Bożym zrządzeniem przesyłka dotarła.

Mógł więc częściej sprawować potajemnie Eucharystię i rozdawać komunię potrzebującym.

Ten moment poluźnienia reżimu obozowego był także dobrą okazją aby wspomóc więźniów najbardziej potrzebujących, nieposiadających nikogo, kto mógłby z zewnątrz zapewnić im jakiekolwiek wsparcie. Dotyczyło to zwłaszcza Rosjan. Ich los był szczególnie trudny a represje Niemców szczególnie dotkliwe.

Wicek zaproponował polskim księżom, aby ci, którzy otrzymywali paczki oddawali ich zawartość do dyspozycji wszystkich współwięźniów.

W następnych tygodniach Wicek wraz z kolegami w listach pisanych do rodzin prosili aby zorganizować wysyłkę paczek z wiejskich parafii na nazwiska więźniów nieotrzymujących pomocy z kraju. I rzeczywiście, takie paczki zaczęły nadchodzić.

Na bloku w którym mieszkali polscy księża powstała z inicjatywy Wicka organizacja zwana „caritas bloku 28” gromadziła przychodzące do kapłanów paczki. Całą żywność i inne przydatne rzeczy dzielono i rozdawano według potrzeb tym, którzy nie mieli niczego. Dzięki tej akcji wielu przeżyło a jeszcze więcej nie straciło nadziei. W tej swojej pracy nie narzucał swego kierownictwa, ale pracował w cichości i bez rozgłosu.