Wicek i mama
9 kwietnia przypada 56. rocznica śmierci mamy Wicka, pani Marty Frelichowskiej. W tym dniu warto napisać kilka słów o pięknej relacji, która ich tak silnie łączyła i tworzyła atmosferę rodzinnego domu.
Zacznijmy jednak od początku
Marta Oleszewska przyszła na świat 12 stycznia 1886 r. w Chełmży, średniowiecznym mieście położonym ok. 20 km na północ od Torunia. Była drugim dzieckiem szewca Stanisława Olszewskiego i Wiktorii z domu Nawrockiej. Marta miała jeszcze sześcioro rodzeństwa.
W niedzielę 27 września 1908 r. w kościele pw. Świętej Trójcy w Chełmży odbył się ślub Ludwika Frelichowskiego z Martą Olszewską. Państwo Frelichowscy mieli sześcioro dzieci. Stefan Wincenty, na którego w domu i w gronie przyjaciół mówiono Wicek, był ich trzecim synem.
Marta Frelichowska w młodości często angażowała się w życie kulturalne miasta, śpiewając w Polskim Towarzystwie Śpiewaczym i w chełmżyńskim chórze kościelnym. W rozważaniach, które Wicek spisywał w seminarium, na tle Ewangelii św. Łukasza, pod datą 28 listopada 1932 r., scharakteryzował swoich rodziców. Analizując postać Elżbiety i Zachariasza, pisał o matce, podając jednocześnie kilka informacji o jej młodości:
Matkę moją cechuje głęboka wiara, ufność w Opatrzność Bożą. Opowiadając o kolejach swego życia, w swej młodości ciężkiej, ale tak radosnej, bo opromienionej poczuciem spełnionego obowiązku, niewinności i miłosierdzia dla tych, którym się jeszcze gorzej powodzi. Tę cechę miłosierdzia dla innych, pomocy dla słabych posiadała moja matka zawsze. W pamięci mej nie znajduję wypadku, by odmówiła rzeczywiście ubogiemu wsparcia tak duchowego jak moralnego.
[S.W. Frelichowski, Rozważania na tle Ewangelii według św. Łukasza, Toruń].
Krystyna Podlaszewska, autorka książki o bł. ks. Frelichowskim, w swoich wspomnieniach krótko scharakteryzowała panią Martę. Zauważa, iż była ona osobą niezwykłą. Mimo braku wykształcenia biła od niej ogromna życiowa oraz duchowa mądrość: Czuło się jej głęboką wiarę, ogromne zaufanie Bogu, a przy tym pokój wewnętrzny, mimo wszystkich doświadczeń życiowych. Pisząc o powyższych doświadczeniach pani Krystyna miała na myśli utratę, aż czwórki dzieci Państwa Frelichowskich, jeszcze za życia rodziców.
Jak wspominała córka Marcjanna, pani Marta była osobą bardzo energiczną. To właśnie ona trzymała cały dom w ryzach. Chłopcy byli niezwykle pomysłowi oraz ruchliwi, zwłaszcza Wicek, który wszędzie musiał wejść i wszystko sprawdzić. Podobno żadne drzewo nie było dla niego za wysokie, stąd też często przychodził do domu cały wymorusany, z podartymi spodniami i potłuczonymi kolanami. Jak wspominała jego mama, spotkała go za to stosowna „nagroda”. Zauważyła jednak, że w gimnazjum zmienił się – stał sie nawet wzorem dla swego rodzeństwa.
Pani Marta bardzo dbała o rozwój duchowy swych dzieci. Wicek zwierzył jej się kiedyś, że zostanie księdzem pod warunkiem, iż jego ciężko chory brat Czesław wyzdrowieje. To ona udzieliła mu wówczas rady, by tak ważnej decyzji nie podejmował pod wpływem emocji, lecz zadecydował o swej dalszej drodze życiowej po osobistych przemyśleniach i gorącej modlitwie. Pomimo śmierci Czesia, Wicek, wstąpił do seminarium, choć w tym trudnym czasie mógł dokonać innego wyboru. Dziś widzimy, jak wielką rolę odegrała w tym procesie, i w tym trudnym dla niego momencie, jego mama.
W jego życiu widać jej nieustanną, troskliwą opiekę. Jest z nim, gdy przeżywa rozterki swego powołania w Seminarium Duchownym, gdy pracuje w Toruniu jako wikary. Wspiera go duchowo i materialnie, co widać w listach wysyłanych do syna uwięzionego w niemieckich obozach koncentracyjnych. Zapewniała w nich Wicka o swej miłości i radości z tego, że żyje. Jednocześnie ufała, że właśnie takie są zamiary i wyroki Boga względem jej syna. To w znacznym stopniu dzięki niej Stefan Wincenty przezwyciężył swoje słabości i odważnie wypełniał kapłańskie powołanie nawet tam, w piekle na ziemi, za drutami niemieckich więzień i obozów koncentracyjnych.
Podobnie jak w korespondencji z obozu w Sachsenhausen tak i w korespondencji z Dachau, ks. Frelichowski najwięcej miejsca poświęca w niej swojej rodzinie. W jednym z listów wyznał: One przedstawiają to jedyne między Wami a mną. One ucieleśniają przecież nasze wzajemne uczucia i wszystko to, co mnie łączy z innymi w świecie [Listy obozowe. Z rękopisu odczytała, z języka niemieckiego przetłumaczyła, wprowadzeniem i przypisami opatrzyła M. Nędzewicz, Toruń 2005, s. 146]. Dla przykładu 13 lipca 1941 r. skierował kilka słów do matki z okazji jej imienin. Dziękował w nim za życie, codzienne starania i związane z tym troski, za naukę pacierza w dziecięcych i prostych słowach, za przekazanie miłości do bliźniego, za to, że zawsze trzeba być radosnym, nawet gdy pojawią się w życiu problemy i trudności. Zapewniał ją także o nieustannej synowskiej miłości. Pisał: Niedawno czytałem wiersz na Dzień Matki i tam spodobał mi się krótki, ale ponad wszystko ładny refren tego wiersza: „I każdy dzień jest dniem matki”. Przy tej okazji Wicek wyznał, że myśli o niej nie tylko każdego dnia, ale każdej godziny [Listy obozowe, s. 47].
W liście pani Marty z 3 stycznia 1945 r. do Wicka czytamy: […] Przed żłobkiem Bożej Dzieciny odbyły się nabożeństwa dla dzieci i wśród tych dzieci widziałam mojego Stefana. Ach, jak ciężko było mi wtedy na duszy […] Ale Bóg mówi do mnie: On ma przecież i tam dzieci, kolegów, którzy potrzebują miłości. Więc we wszystkim bądź wola Boża. [Listy obozowe, s. 223–224]
Spójrzmy na dom Państwa Frelichowskich okiem ich syna. Obserwując swoich rodziców spostrzegł, że wzajemnie się uzupełniali, a owocem wspólnoty, którą stworzyli, było chrześcijańskie wychowanie dzieci. Warto w tym miejscu podkreślić, iż w poszukiwaniu życiowego powołania swych dzieci, rodzice nie kierowali się swoimi ambicjami, ale ich realnymi możliwościami.
Wicek wspominał swoje dzieciństwo jako beztroskie i szczęśliwe. Słowa te są szczególnie ważne, świadczą bowiem o tym, iż jego rodzice potrafili zapewnić dzieciom godne warunki życia, pomimo trudności finansowych jakich doświadczali. Dla niego stanowili wzór, co zresztą wielokrotnie podkreślał w swoich rozważaniach na tle Ewangelii św. Łukasza. Szczególnie pociągało go ich przykładne życie, jak je określił: „życie według Chrystusa”. Pan Ludwik z panią Martą wychowali dzieci w radości, a jednocześnie w bojaźni Bożej, ucząc ich ludzkiej miłości. To właśnie ta miłość bez rozpieszczania, ale w atmosferze wzajemnej zgody i radości obudziła w nim pragnienie tego, aby żyć, tak jak oni. Pragnienie to wyniosły również inne dzieci państwa Frelichowskich. Marcjanna Jaczkowska, najmłodsza córka, wyznała, że kiedy zakładała swoją rodzinę marzyła, aby jej dom był taki, jak dom jej rodziców. Wicek dziękował Bogu wielokrotnie w modlitwie za wspaniałych rodziców, pisał: Czy mógłbym nie kochać mych rodziców za ich starania, nie kochać ich za ich cnoty. Brać z nich wzoru dla życia, bo w niczym złym nie mogę ich naśladować, bo tego u nich nie spostrzegłem. [S.W. Frelichowski, Rozważania z 28 listopada 1932 r., Toruń 2019, s. 19]
Przyznaje, iż czasem w domu nie podobał mu się brak porządku, jednocześnie to, co go szczególnie urzekało, to naturalność. Co więcej, dziękował on swoim rodzicom za to, że wpoili mu niechęć do sztuczności, a po latach zapisał w swym pamiętniku, aby nigdy nie być aktorem życiowym. Jego rodzice, tak jak każdy, mieli również wady. Według Wicka obowiązkiem dzieci jest przede wszystkim naśladować dobre cechy swoich rodziców.
Wspólnota rodzinna budowana była na modlitwie. Państwo Frelichowscy aktywnie włączali się w życie lokalnego kościoła. Marta Frelichowska wspominała: Swoje dzieci wychowaliśmy w duchu prawdziwie katolickim, zwracaliśmy uwagę na odmawianie pacierzy, chodzenie do kościoła na Msze św., przystępowanie do Sakramentów. Podczas procesji rezurekcyjnej na Wielkanoc, dzieci dzwoniły dzwonkami.
Kolacje u państwa Frelichowskich zawsze kończyły się wspólną modlitwą. W miesiącach różańcowych wspólnie odmawiali różaniec. Dla całej rodziny bardzo uroczysty był każdy pierwszy piątek miesiąca. Wtedy to gromadzili się wraz z czeladnikami przed obrazem Serca Jezusowego i odmawiali litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nabożeństwo to było ulubioną formą wspólnej modlitwy w ich domu.
W okresie Wielkiego Postu codziennie wspólnie rozważali Mękę Pańską. Świąteczne zawsze spędzali razem, w braterskiej atmosferze. Wtedy duże znacznie miały nie tylko wartości duchowe, jak np. wspólna Komunia Święta, ale i te zewnętrzne, a więc odpowiedni ubiór, lepszy posiłek. Dom państwa Frelichowskich był zawsze pełen gości, po prostu tętnił życiem.
Wicek cieszył się, że mógł pielęgnować wartości, które otrzymał w domu i z dumą przekazywał je innym ludziom. W jednym ze swoich obozowych listów napisał niezwykle piękne słowa: […] tylko miłość rodzinna jest w stanie zrodzić i ukształtować w człowieku prawdziwą miłość do innych wartości. Bez miłości rodzinnej nie istnieje żadna inna miłość, żadna miłość do własnego powołania i do tych wysokich wartości, które są siłami i życiem ludzkości […]. Dlatego skłaniam się przed Wami z najgłębszym szacunkiem i podziękowaniem [Listy obozowe, s. 147].
Inną cenną wartością, jaką dzieci wyniosły z rodzinnego domu, było na pewno poszanowanie dla pracy. Pani Marta pomagała mężowi sprzedawać ich pyszne wypieki w sklepie, znajdującym się na parterze kamienicy, w której mieszkali, przy ul. Chełmińskiej 5 w Chełmży.
Państwo Frelichowscy wykonywali swoją pracę bardzo starannie, dając z siebie wszystko. Potwierdzają to słowa Wicka zapisane w pamiętniku, w którym szczególnie dziękował za to, iż rodzice nauczyli go szacunku do pracy. W związku z prowadzeniem piekarni zawsze było jej dużo, a w wolnych chwilach należało pomóc dziadkom, którzy posiadali spory ogród. Po prostu w ich domu nie było bezczynności, wszyscy doskonale wiedzieli, co muszą zrobić, aby rzetelnie wypełnić swoje obowiązki. Kłopoty i zmartwienia rodzinne znoszono ze spokojem, bez krzyków i narzekań. Wicek wielokrotnie wyrażał swój podziw dla rodziców, np. w trudnym czasie kryzysu ekonomicznego zapisał: […] mimo bardzo lichego stanu interesu, nie ustają w pracy, miłosierdziu, nie czynią niesprawiedliwych, nieczystych interesów, konkurencji. Widzą powolny upadek interesu, ale nie ustają w ufności Bogu [S.W. Frelichowski, Rozważania z dnia 28 listopada 1932 r., s. 18]. W innym miejscu wyznał: […] rodzice dali mi zdrowy i jasny pogląd na życie, wszczepili w duszę ten boski pierwiastek, który przejawiał się w miłości ogólnoludzkiej zarówno dla uciśnionych, jak i biednych [S.W. Frelichowski, Pamiętnik, s. 48].
Ważne są słowa zapisane w rozważaniach na tle Ewangelii św. Łukasza:
O Boże dziękuję Ci z całego serca za mych rodziców chrześcijańskich. Dziękuję Ci za matkę, która mnie zawsze do Ciebie prowadziła i w duszę pierwsze ziarna miłości dla Ciebie wsiała. Dziękuję Ci Boże za mego ojca tak czynnego, we wszystkim zaradnego, pracującego aż do stargania swych sił. Dającego nam wzór miłości dla bliźnich, dla dzieci, dla życia. Dziękuję Ci Boże bo nie umiem ich przymiotów wyrazić, ale głęboko tkwią mi w duszy. A dom rodzinny? Błogi ten dom, ileż mi (6) dał radości i ukochania Ciebie Boże. Te modlitwy wspólne, te różańce, litanie w Wielkim Poście itd. Boże mój dziękuję Ci.
[S.W. Frelichowski, Rozważania z dnia 28 listopada 1932 r., s. 19].
Podsumowując należy stwierdzić, że państwo Frelichowscy życiem świadczyli o świecie wartości, któremu pozostawali nieustanie wierni, i w który pragnęli wprowadzić swoje dzieci.
Marta Frelichowska odeszła do Domu Ojca 9 kwietnia 1965 r. Jest pochowana na cmentarzu św. Jerzego w Toruniu. Spoczywa obok męża Ludwika i najmłodszej córki Marcjanny oraz zięcia Jerzego Jaczkowskiego.
dr Robert Zadura