Relacja bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego do najmłodszej siostry Marcjanny

Najmłodsza córka państwa Frelichowskich urodziła się 9 stycznia 1926 r. w Chełmży. Na chrzcie świętym otrzymała imię Marcjanna, w domu i w gronie przyjaciół mówiono na nią Maryla. Pani Marcjanna często dzieliła się swoimi wspomnieniami i wiedzą dotyczącą jej błogosławionego brata.

1. Odsłonięcie i poświęcenie tablicy pamiątkowej w Liceum w Chełmży przez ks. infułata Zygfryda Urbana 14 października 2000 r. Na uroczystości obecna była Marcjanna Jaczkowska, siostra bł. ks. Frelichowskiego. Prywatne archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

To właśnie z jej relacji dowiadujemy się m.in. o atmosferze jaka panowała w rodzinnym domu państwa Ludwika i Marty Frelichowskich.

Mieliśmy wspaniałych rodziców – wspominała Marcjanna – Mama bardzo energiczna trzymała nas wszystkich w ryzach. Pamiętam też z moich dziecięcych lat, że z wieloma sprawami chodziło się do tatusia, który zawsze nas wysłuchał i pomagał. Byłam najmłodszym dzieckiem. Miałam trzech starszych braci: Czesława, Leonarda (Leszka) i Stefana Wincentego oraz dwie siostry: Eleonorę i Stefanię. Wspominano mi, że kiedy urodził się Stefan, Jego chrzestny, który był człowiekiem bardzo energicznym, mówił: Jak można mu nadać takie imię, będą mówić na niego jakiś tam Stefek. Musi mieć na imię Wincenty – jak patron Jego dnia narodzin, to brzmi tak męsko i okazale. Wy możecie mówić na niego Stefan, ale ja zawsze będę mówił Wicek. To drugie imię, a właściwie zdrobnienie, tak do niego przylgnęło, że wszyscy zaczęli tak go nazywać. Wickiem pozostał dla swoich kolegów i znajomych przez całe życie. Z obozu przysyłał listy, w których nazywał siebie Wincenta. Był to oczywiście mały kamuflaż, my jednak doskonale rozumieliśmy, że w ten sposób próbuje przemycić garść informacji o sobie i swojej sytuacji. [Wspomnienia o bł. ks. Stefanie Wincentym Frelichowskim, oprac. R. Zadura, Biuletyn Parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i Błogosławionego Księdza Stefana Wincentego Frelichowskiego w Toruniu, nr 15: Toruń 2009, s. 166-167].

Z okresu ich wspólnego mieszkania w Chełmży pani Marcjanna zapamiętała:

Zawsze mile wspominam ten czas. Ważne miejsce w naszym życiu rodzinnym zajmowali dziadkowie, u których spędzaliśmy wiele czasu. Mieli oni duży zadbany ogród z zejściem do jeziora, w którym często bawiliśmy się. Tam też toczyło się życie rodzinne i towarzyskie. Zawsze, ilekroć mieliśmy czas przed południem, szliśmy do dziadków [Wspomnienia, s. 167].

3. Zejście do jeziora od strony ogrodu dziadków Konkowskich. Wicek siedzi w wodzie pierwszy od lewej. Pierwszy od prawej brat Leszek. Na pierwszym planie widoczna także siostra Elunia. Prywatne archiwum Ewy Olkowskiej w Chełmży

Z kolei o domu rodzinnym mówiła:

W nim tętniło życie wieczorami. Zawsze przychodzili do nas dziadkowie i ciocia. Wszystkie uroczystości rodzinne odbywały się także u nas, ponieważ nasz dom był stosunkowo duży. Jego próg przekraczało też wiele młodych osób. Często śpiewaliśmy pieśni narodowe, patriotyczne i młodzieżowe. Moje dzieci mówią mi czasami: Co mamusia tam nuci? Skąd mamusia to zna? A to właśnie z tego okresu. Jeden grał na pianinie, drugi na skrzypcach i zawsze było wesoło. Oczywiście, były także kłopoty i zmartwienia. Czasami mieliśmy trudności finansowe. Ale wydaje mi się, że ten nasz dom był bardzo spójny. Nie pamiętam oczywiście wszystkich sytuacji. W pamięci pozostanie mi wspomnienie październikowych kolacji, które zawsze kończyły się modlitwą na różańcu, mimo że na różaniec chodziliśmy do kościoła. Często modlitwę tę odmawiali razem z nami czeladnicy, którzy uczyli się zawodu u taty. [Wspomnienia, s. 167-168].

14 marca 1937 r. Marcjanna przeżyła dzień swojej Pierwszej Komunii Świętej.

4/5. Marcjanna Frelichowska podczas Pierwszej Komunii Świętej. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Ten dzień zbiegł się także ze święceniami kapłańskimi jej starszego barta. Tak ten czas po latach wspominała:

Ja niestety nie byłam w Pelplinie. Tego samego dnia przystępowałam do I Komunii św. Było to dokładnie w niedzielę, 14 marca 1937 roku. Była tam oczywiście cała najbliższa rodzina. Nie pamiętam tylko, czy cała rodzina tatusia przyjechała do Pelplina. Prawdopodobnie nie pojechały osoby starsze. Na prymicję do Chełmży zjechali się jednak wszyscy. Pamiętam, że z Pelplina przyjechali w niedzielę wieczorem, a następnego dnia Wicek odprawił w dawnej katedrze chełmżyńskiej mszę św. prymicyjną [Wspomnienia, s. 170-171].

6. Fotografia wykonane po Mszy Świętej prymicyjnej. Obok Wicka siedzą rodzice. Marcjanna siedzi w pierwszym rzędzie 2 od lewej. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

W 1939 r. Marcjanna ukończyła szkołę podstawową. Z tego okresu wspominała, iż jej brat Wicek kupił jej materiał na szkolny mundurek, pomimo że sam chodził bardzo skromnie ubrany. Mama upomniała go nawet wówczas, by lepiej sam kupił sobie coś do ubrania. On jednak w stosunku do siebie był bardzo mało wymagający, chciał raczej sprawić radość drugim. Pani Marcjanna zapamiętała:

Z życia w domu pamiętam, że mój bart był w stosunku do siebie mało wymagającym, poprzestawał na małym, by raczej drugiemu sprawić radość; zachowywał pewną skromność w swoim ubraniu, używaniu pieniędzy, do rzeczy doczesnych się nie przywiązywał [Wspomnienia Marcjanny Jaczkowskiej; Prywatne archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu].

7. Marta Frelichowska z córką Marcjanną i siostrzeńcem Olkiem. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Wiem z życia domowego i widziałam to osobiście, jak mój brat często pomagał fizycznie w domu rodzinnym, w piekarni czy naszemu dziadkowi. Nigdy nie zauważyłam aby czymś się chwalił, czy wynosił się ponad innych. Nie odznaczał się jakimiś wielkimi czynami, ale wykonywanie i praktykowanie wszystkich prac było zawsze pełne szczerości, wierności powołaniu i jakiejś wewnętrznej radości. Wszystkie swoje prace i w domu, i jako młody ksiądz, i potem jak słyszałam, w życiu obozowym, wykonywał zawsze z wielką gotowością, stałością, wewnętrzną radością i z weselem ducha, i to go wyróżniało od jego kolegów, i jak słyszałam z jego życia obozowego, także we wszystkich obozach koncentracyjnych. [Wspomnienia Marcjanny Jaczkowskiej; Prywatne archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu]. Pewne wspomnienie pani Marcjanny rzuca także światło na rok 1931 i wdzięczność jej brata dotyczącą zdania matury. Mój brat miał wielką cześć do Matki Najświętszej. Po swojej maturze wyjechał z pielgrzymką na Jasną Górę, tam ofiarował się Matce Najświętszej, przyjechał z tej pielgrzymki bardzo uradowany i jak z opowiadania rodziców wiem, powtarzał, że gdybym teraz umarł to poszedłbym do nieba. Zawsze nosił różaniec przy sobie, [] [Wspomnienia Marcjanny Jaczkowskiej; Prywatne archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu].

W maju 1939 r. Marcjanna wraz z rodzicami i siostrą Stefanią przeprowadziła się do Torunia, gdzie państwo Frelichowscy wynajęli mieszkanie przy ul. Fosa Staromiejska 24/4.

8. Siostry. Idą od lewej: Elunia, Maryla, Stenia. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Pani Marcjanna wspominała: W Toruniu zamieszkał najpierw Wicek. Tak się jednak złożyło, że i nas ciągnęło do tego miasta. W Chełmży zlikwidowano liceum i Stenia, starsza siostra, musiała dojeżdżać do szkoły do Torunia. Ja kończyłam szkołę podstawową i musiałam zmienić szkołę, chcąc dalej uczyć się w gimnazjum. Mogłam oczywiście pozostać w Chełmży, ale zmiana szkoły była nieunikniona. Tatuś nie pracował już od jakiegoś czasu w piekarni, więc nie był już związany miejscem pracy. Wydaje mi się, że o przeprowadzce do Torunia zadecydował mocno jeszcze jeden fakt. Wikarzy przy kościele NMP nie stołowali się w parafii. Wicek był z tego bardzo niezadowolony, brakowało mu wspólnego stołu, przy którym spędzało się czas. Biorąc to wszystko pod uwagę, rodzice za namową Wicka przeprowadzili się do Torunia. Przeżywali jednak bardzo wyjazd z Chełmży, w której spędzili tyle lat i pozostawili rodzinę. […] Wicek nie przebywał w domu często. Przychodził na posiłki, ale nie na wszystkie: na śniadanie czasami, na obiad zawsze, a na kolację bardzo rzadko. Dużo pracował. Przed południem w szkole, a po południu zawsze miał coś dodatkowego do zrobienia. Jeżeli przyjeżdżał do niego jakiś kolega, to często trafiał najpierw do nas, ponieważ nie mógł zastać Wicka. […] Harcerstwo i praca z młodzieżą. Do dzisiaj utrzymuję kontakt z osobami, pośród których on przebywał. Dzięki niemu zaprzyjaźniłam się z Basią i Krysią Podlaszewskimi. Akurat w tym czasie zmarła ich mama i Wicek zapoznał mnie z nimi mówiąc, że potrzebują one teraz naszej pomocy i ciepła rodzinnego. Naszą przyjaźń kontynuowałyśmy w czasie okupacji i po wojnie [Wspomnienie, s. 171].

9. Krysia i Basia Podlaszewskie z tatą 1940 r. Zdjęcie ze zbiorów Barbary Dubikajtis

Wojnę przeżyła w Toruniu.

10. Na zdjęciu toruński ratusz. Zdjęcie pochodzi z Archiwum Państwowego w Toruniu, Oddział II w Toruniu

W piątek 1 września 1939 r. cała rodzina Frelichowskich, po odprawieniu dziewięciodniowej nowenny oddała się w opiekę Bożą przed pamiątkowym obrazem Najświętszego Serca Jezusowego. Błogosławieństwa rodzinie udzielił ks. Frelichowski w obecności wikariuszy z parafii mariackiej w Toruniu, ks. Jana Mykowskiego i ks. Jana Mantheya. Wkrótce po wybuchu wojny w 1939 r. wraz z rodzicami opuściła Toruń. Jednak po kilku dniach, które spędzili w miejscowości Włochy pod Warszawą, powrócili do Torunia.

W 1939 r., gdy ks. Frelichowski przebywał jeszcze w Forcie VII w Toruniu, udało im się dwukrotnie zobaczyć. Od listopada więźniowie mogli poinformować swoich najbliższych o miejscu ich przebywania, wiązało się to oczywiście z masowymi „pielgrzymkami” ludzi przed toruński fort. Marcjanna wraz z ojcem także poszła do fortu, aby zanieść bratu paczkę. Po wielogodzinnym oczekiwaniu udało im się w końcu spotkać.

11. Wejście do toruńskiego Fortu VII w Toruniu. IPN w Bydgoszczy

Podczas krótkiej rozmowy mogli wymienić tylko kilka słów. Wicek pytał, czy w domu wszyscy zdrowi, powiedział, żeby się o niego nie martwili, bo czuje się dobrze. Na koniec powtórzył kilkakrotnie: A ty, Marylko, bądź radością dla rodziców i posłał siostrze całusa. Drugie spotkanie odbyło się dzięki znajomości z jednym z niemieckich wartowników. Pani Marcjanna wspominała: Trwało krótko, ale mogliśmy się uściskać. Szybka wymiana najważniejszych informacji. Prosił Wicuś, aby wszystkie notatki, zapisy, kartki, kazania, żeby wszystko bezwzględnie zniszczyć. Powiedział też, żeby wszystkie jego rzeczy osobiste, jak bieliznę, koszule, ubrania itd., żeby wszystko używać. W innym miejscu wspominała: Wtedy [], choć myśmy płakały, był bardzo opanowany i nas na duchu podnosił i umacniał, a gdyśmy się z nim żegnały, pobłogosławił nas. […] Chodziliśmy cały czas do Fortu, jednak już go nie zobaczyliśmy. 9 stycznia w moje urodziny tatuś napiekł racuszków. Oczywiście część z nich pozostawiliśmy także dla Wicka. Ponieważ było już późno, wysłano mnie z nimi dopiero następnego dnia. Okazało się jednak, że w Forcie już nikogo nie ma. Spotykałam tylko grupy ludzi, którzy mówili, że więźniów wywieziono. Dowiedzieliśmy się później, że prowadzono ich po zamarzniętej Wiśle na Dworzec Główny i wywieziono do obozu przejściowego w Nowym Porcie, a następnie do Stutthofu. Długo nie mieliśmy żadnych wiadomości od Wicka [Wspomnienie, s. 174].

Podczas okupacji pani Marcjanna opiekowała się niemieckim dzieckiem państwa Dann, którzy mieszkali przy ul. Wyczółkowskiego. Pochodzili z Drezna. Pan Dann był niemieckim pilotem. Przez pół roku pracowała także fizycznie w piekarni na ul. Szczytnej.

12. Marcjanna. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

W listach obozowych, Wicek troszczył się o zdrowie swoich sióstr, w tym najmłodszej Marcjanny. Zawsze pamiętał o kolejnych rocznicach jej urodzin i imienin, tak jak i zresztą o innych członkach rodziny, zarówno tej bliższej, i dalszej. Wicek pytał m.in. gdzie pracuje, czy chodzi do szkoły. Pani Marcjanna wspominała: Otrzymywaliśmy od niego mniej więcej dwa listy w miesiącu. Sami wysyłaliśmy listy i paczki, oczywiście wtedy, kiedy można było. Były przecież okresy, w których zakazywano wysyłania paczek żywnościowych. Zresztą dostawał paczki nie tylko od nas, ale i od parafian. Z listów wiemy, że pomagało mu wielu, niektórych nawet nie znaliśmy. Pamiętaliśmy nie tylko o Wicku, ale i o innych księżach, np. ks. Bernardzie Czaplińskim. Z późniejszych wspomnień wiemy, że w swoim baraku zorganizowali mały Caritas. Wspierali wszystkich, którzy nie mogli oczekiwać pomocy lub o których nikt nie pamiętał. Dzielili się nie tylko z Polakami, ale i z innymi. Już po wojnie otrzymywaliśmy na przykład podziękowania od jednego z księży niemieckich, który był wdzięczny za pomoc otrzymaną od Wicka. On też przysłał nam krzyżyk, z którym umierał Wicek. Krzyżyk ten trzymali następnie w chwili swojej śmierci tatuś i mamusia [Wspomnienie, s. 175].

13-15. Krzyżyk z którym umierał ks. Frelichowski. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

W liście z 17 maja 1941 r. Wicek zapisał, że zasmuciła go praca siostry i jej niski zarobek, z drugiej strony, aby ją nieco pocieszyć dodał: Ale praca młodzieży nie jest tylko za pieniądze. Dużo można się nauczyć, gdy pracuje się żywo i z radością. Takiego usposobienia życzę Tobie, moja kochana siostro [Listy obozowe. Z rękopisu odczytała, z języka niemieckiego przetłumaczyła, wprowadzeniem i przypisami opatrzyła M. Nędzewicz, Toruń 2005, s. 42].

W liście z 15 czerwca 1941 r. odnotował: Niech Maryla prosi dobrego Boga o siłę męstwa i będzie dzielna; praca jest wprawdzie trudna, ale inne dziewczęta mają jeszcze trudniej [Listy obozowe, s. 44].

W liście z 14 listopada 1943 r. Wicek wyraził swoją dezaprobatę z powodu krótkiej sukienki, którą zobaczył na jednym ze zdjęć, dołączonym nielegalnie do listu. Jej jedyny już wówczas brat, obawiał się, że strój ten może być powodem do cierpienia jego siostry w brutalnych realiach okupacji i do obozu bowiem docierały informacje o bezwzględnych poczynaniach oraz gwałtach oprawców [Listy obozowe, s. 154].

16. Od lewej Marcjanna, obok jej mama Marta Frelichowska. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

W liście wysłanym poza cenzurą zapisał: I za wszystkie fotografie serdecznie dziękuję. Bardzo się nimi ucieszyłem. […] A te papierosy w rękach panienek! Fe, brzydko. Tę fotografię tylko niektórym pokazuję. Wierzę, że to tylko dla animuszu zrobiły panienki. Ale nieładnie wyglądają. Jeżeli chcą dalej palić, to prześlemy im ewentualnie nasze papierosy. Smacznego. A dobrego papierosa to raczej dla nas [Listy obozowe, s. 170]. Warto w tym miejscu podkreślić, iż Wicek rzucił palenie. Papierosy wykorzystywał zaś w obozie do tego, aby dzięki nim załatwić różne sprawy. Były one bowiem wówczas dobrym wynagrodzeniem za okazaną pomoc lub skutecznym środkiem umożliwiającym wykonanie jakiegoś zadania.

27 sierpnia 1944 r. pocieszał siostrę w chorobie, pisząc, że wiele cierpień można przezwyciężyć radosnym usposobieniem [Listy obozowe, s. 194].

17. Marcjanna z rodzicami podczas 18-tych urodzin. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Poniżej możemy przeczytać jedyny zachowany list wysłany do siostry Marcjanny, jaki został napisany przez Wicka, poza cenzurą w języku polskim 11 stycznia 1944 r., z okazji jej 18 urodzin:

Marylo, Droga Siostro moja.

Tyle już razy chciałem pisać do Ciebie i sercem za serce odpłacić. Często wpatruję się w Wasze fotografie i wtedy rozmawiam z Wami, a często tylko z Tobą. Idź moja Marylko tą wybraną drogą. Zawód samodzielny z uprawnieniami stworzy Ci mocną pozycję w życiu. Tylko zdrowie jest tu konieczne. Staraj się, o ile to możliwe, aby specjalnie dobrze znać wypiek ciastek, sucharów zdrowotnych i bułek. W tych czasach jest to trudniej, ale staraj się. Wiem, że robota Twoja nie będzie kiepska, że będziesz pracownikiem nie tylko z nazwy. Chciałbym, byś była takim fachowcem rzetelnym jak Tatuś. Ale przy pracy bądź roztropna. Naderwanych sił i zdrowia nie można łatwo naprawić. A Ty musisz być zdrową i silną. Dlatego bądź roztropna w rwaniu się do pracy, szczególnie przy noszeniu ciężarów.

Często, a najlepiej codziennie zmywaj się po pas zimną wodą i wytrzyj do sucha szorstkim ręcznikiem. To Cię uodporni przeciw zaziębieniu. Nogi też codziennie zimną wodą.

A najwięcej cieszy mnie Twój jasny uśmiech i wiadomość od Mamusi, że jest on szczery i naturalny i że zawsze przychodzisz wesoła i z humorem do domu. Podobasz mi się Marylko, że taka dobra jesteś dla drugich. Chciałbym byś była radosna i dobra, poświęcająca się dla drugich, gdy tego ludzie wokół Ciebie potrzebują. Nie wiem czyś naprawdę taką jest, ale z podobizny fotograficznej wiedzę, że z Ciebie stało się piękne, wyrosłe i śliczne dziewczę. Mówi mi to cały szereg młodzieży. I nie tylko regularne Twoje rysy im się podobają, ale ta radość i dobroć duszy Twojej. Masz swoje 18 lat, Marylu wiesz, co życie znaczy.

18. Marcjanna. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Ja, moja droga Siostro, życzę Ci, byś ukochała kogoś Tobie odpowiedniego, by to był człowiek dobry i szlachetny i pracowity. O taką miłość dobrą modlę się dla Ciebie. Jeżeli jej nie masz, to módl się też. I czekaj, nie spiesz się. Może kiedyś będziesz matką i żoną. Chciałbym, byś mogła dzieciom złożyć na głowie nieskalany pocałunek i niezbrukanymi rękami pogładzić ich włoski. By dzieci Twe miały dobrą matkę, byś miała dar wychowania ich, proś Boga o młodość i miłość dobrą i Bożą, by nic takiego nie było, czego byś się przed ludźmi i Twymi dziećmi wstydzić miała.

[Na marginesie dopisek:] A gdy ktoś bezczelnie do Ciebie przyjdzie, to trzaśnij go w twarz [Listy obozowe, s. 162-163].

19. Marcjanna. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Pamięć o najbliższych, a w tym o siostrze Marcjannie była w sercu Wicka do samego końca, na co wskazują jego ostatnie listy obozowe ze stycznia 1945 r. Tak bardzo pragnął po wojnie spotkać się ze swoją rodziną. Niestety nie zostało mu to dane, tu na ziemi. Odszedł do Domu Ojcu, zaraziwszy się tyfusem, gdy niósł bezinteresowną pomoc, ludziom cierpiącym na tą straszną chorobę w lutym 1945 r., na niespełna dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu, przez wojska amerykańskie.

Najbliższa rodzina nic nie wiedziała o jego śmierci. Wszyscy z utęsknieniem i radością oczekiwali jego powrotu. Siostra Marcjanna wspominała: Każdego dnia go oczekiwaliśmy. W prasie czytaliśmy o wyzwalanych obozach, także o Dachau. Każdy dzwonek budził naszą nadzieję [Wspomnienia Marcjanny Jaczkowskiej; Prywatne archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu].

W pierwszy piątek miesiąca, 5 sierpnia 1945 r., jeden z kapłanów, który powrócił do Torunia z obozu w Dachau, przekazał tragiczną informację o śmierci ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego. Tak wydarzenie to zapamiętała najmłodsza córka państwa Frelichowskich, Marcjanna: Pamiętam jak w pierwszy piątek sierpnia mamusia poszła do zakrystii, w której był ks. Zygfryd Kowalski. Zapytała go, co się dzieje, że Wicek jeszcze nie wraca. Tak wielu już powróciło [] Odpowiedział mamusi, że najlepiej będzie, jeśli uda się do kościoła św. Jakuba, bo tam wrócił właśnie z obozu ks. Plewa i on udzieli nam dokładnej informacji. Gdy mamusia wróciła do domu, jedliśmy właśnie śniadanie. Kiedy powtórzyła nam słowa ks. Kowalskiego, powiedziałam, że ja pójdę do wspomnianego księdza. Kiedy wychodziłam, mamusia przypomniała mi jeszcze: Tylko nie zapomnij kupić pięciu guzików do sutanny. W kościele odszukałam księdza i usłyszałam, że Wicek nie żyje. Zemdlałam. Potem zastanawiałam się, jak ja mam to powiedzieć rodzicom. Poszłam do kościoła NMP i porozmawiałam z ks. Mykowskim i ks. Kowalskim. Powiedzieli mi, że mam iść do domu i że oni zaraz przyjdą. Jak ja jednak miałam iść do domu i powiedzieć rodzicom, że ich trzeci syn nie żyje. Poszłam po mamusi siostrę, która mieszkała na ul. Słowackiego. Rodzice przeczuwali już smutną wiadomość. Tatuś otworzył nam drzwi, mamusia klęczała i modliła się przed obrazem Serca Jezusowego. Padły pytania: I co? Jak tam? Wcześniej ustaliłyśmy z ciocią, że powiemy: Wicek żyje, ale jest chory. Potrzebna mu jest jakaś rekonwalescencja, a zresztą to przecież jeszcze wielu nie powróciło. Tatuś pociągnął mnie jednak do drugiego pokoju i powiedział: Mów prawdę. Wyznałam, że Wicek nie żyje. Wtedy tatuś podszedł do mamusi, objął ją i powiedział: widzisz Martusiu, nie dane nam było dożyć powrotu trzeciego syna. Wicuś nie żyje, ale taka była wola Boża [Wspomnienie, s. 175-176].

20. Marta i Ludwik Frelichowscy. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Po wojnie, Marcjanna, pracowała krótko wraz z siostrą Stefanią w Książnicy Miejskiej w Toruniu.

21. Stoją od lewej: Stenia, Marta, Marcjanna. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Od 1 lipca 1947 r. do 1 września 1948 r. zajmowała się przewlekle chorymi dziećmi w tzw. wiosce szwajcarskiej w Otwocku. Tam też poznała swego przyszłego męża, pana Jerzego Jaczkowskiego z Warszawy. Ich ślub odbył się 5 sierpnia 1951 r. Pani Marcjanna ukończyła kursy pedagogiki specjalnej oraz opieki lekarskiej.

22. Marcjanna podczas pracy z dziećmi. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Od lipca 1949 r. była zatrudniona w Domu Matki i Dziecka w Toruniu, gdzie była wychowawczynią, a następnie kierowniczką przedszkola przy Instytucie Zootechniki w Ciołkowie. Od września 1951 r. do końca grudnia 1951 r. pracowała jako wychowawca w Miejskim Ogrodzie Jordanowskim w Toruniu.

23. Marcjanna Frelichowska podczas karmienia dzieci. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Od sierpnia 1953 r. była kierowniczką świetlicy w szkołach nr 4 i 18. W 1952 r. przyszedł na świat ich pierwszy syn Krzysztof, a w 1956 r. Zygmunt. Pani Marcjanna musiała zrezygnować z pracy z powodu choroby rodziców oraz opieki na domem. W 1968 r. rodzina Jaczkowskich przeprowadziła się na ul. Fałata.

24. Wspólne zdjęcie z ojcem Kazimierzem Chudym, kolegą obozowym ks. Frelichowskiego. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

W 1997 r., po trzech latach od śmierci męża Jerzego, który zmarł 20 stycznia 1994 r., pani Marcjanna zamieszkała przy ul. Konstytucji 3 Maja 7.

25. 40-lecie ślubu państwa Jaczkowskich. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Jak wspominała, jej najszczęśliwszym dniem w życiu, był dzień beatyfikacji jej brata 7 czerwca 1999 r. w Toruniu. Niezwykłym przeżyciem było dla mnie to, że miałam zanieść relikwiarz. Po kilku nieprzespanych nocach pomyślałam, że właściwie ja nie mogę sama nieść relikwiarza. Chociaż jestem jedyną żyjącą z najbliższej rodziny Wicka, to jednak relikwiarz powinien zanieść także dr Stanisław Bieńka, który narażał swoje życie, aby jakaś cząstka brata pozostała pośród nas. To przecież był jego pomysł. Tak też się stało [Wspomnienie, s. 178].

26. Beatyfikacja ks. Frelichowskiego. Procesja z darami. Marcjanna Jaczkowska wręcza papieżowi symbol drzewa życia. Obok stoi burmistrz Chełmży pan Jerzy Czerwiński. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

I ja osobiście miałem zaszczyt i radość poznać panią Marcjannę. Byłem wówczas studentem historii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i pisałem pracę magisterską pod kierunkiem prof. Jana Szilinga. W pamięci utkwiły mi zwłaszcza spotkania w mieszkaniu pani Marcjanny, gdzie przy kawie i ciastku, wspominała Wicka i atmosferę, jaka panowała w ich rodzinnym domu. Pani Marcjanna z wielką uwagą i radością wsłuchiwała się w moje badawcze odkrycia i biografistyczne osiągnięcia. Niestety nie dożyła obrony mojego magisterium i wydania mojej pierwszej z trzech publikacji o jej bracie.

27. Jedno z ostatnich zdjęć Marcjanny Jaczkowskiej. Zdjęcie z prywatnego archiwum państwa Jaczkowskich w Toruniu

Zginęła tragicznie w wypadku samochodowym 6 grudnia 2003 r., gdy wraz z kierowcą ks. Józefem Nowakowskim, wracała ze spotkania z harcerzami, które miało miejsce na Zamku Bierzgłowskim pod Toruniem.

Do końca dzieliła się wiedzą i swoim świadectwem dotyczącym braterskiej miłości do jej starszego, błogosławionego brata. Cześć Jej pamięci

dr Robert Zadura