INOWROCŁAW. Kościół Imienia Najświętszej Maryi Panny

Kościół Imienia Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu

Najstarszy kościół Inowrocławia i jeden z najstarszych na Kujawach, sięgający metryką końca XII wieku.

Budowla znajduje się na szczycie morenowego wyniesienia, zwanego Białą Górą, ze śladami osadnictwa od czasów rzymskich. Otoczona jest najstarszym (częściowo zachowanym) inowrocławskim cmentarzem. Powstanie kościoła datuje się na koniec XII lub początek XIII wieku. Fundator ani dokładny czas budowy nie są znane. Najprawdopodobniej kościół zaczęto budować w drugiej połowie XII wieku z fundacji księcia Leszka, syna Bolesława Kędzierzawego, dzięki dochodom z produkcji soli. Na początku wzniesiono kamienną nawę i prezbiterium. Jego fundamenty celowo posadowiono na pięciu symetrycznie ułożonych szkieletach. Prawdopodobnie związane było to z chrześcijańskim kultem relikwii,[3] splątanym w ówczesnej religijności ludowej z pogańskim kultem tzw. „ofiary budowlanej”[4]. Ceglane wieże powstały w drugiej fazie budowy, na początku XIII wieku.

Znaczna, jak na kościół jednonawowy, szerokość korpusu (12,40 m) pozwala przypuszczać, że pierwotnie planowano podział wnętrza na trzy nawy, który nie został jednak zrealizowany. Surowość i prostota form architektonicznych sugeruje pochodzenie architekta i jego pomocników z Brandenburgii lub Saksonii, gdzie powstawały podobne budowle. Wymiary ciosów granitowych są zbliżone wysokością do zastosowanych w opactwie w Czerwińsku, co wiązać się może z udziałem mazowieckiego warsztatu kamieniarskiego we wznoszeniu budowli. Romańskie partie ceglane, zbudowane w wątku wendyjskim, wskazują na sprowadzenie warsztatu cegielniczego z Brandenburgii lub ze Śląska.

6 listopada 1233 r. był miejscem synodu diecezjalnego biskupa kujawskiego Michała, co sugeruje ukończenie prac budowlanych przed tą datą. Ze względu na siedzibę dworu książęcego w Inowrocławiu kościół mógł pełnić rolę kolegiaty od lat 30. XIII wieku aż do roku 1327. W XIV wieku prezbiterium zostało przedłużone w kierunku wschodnim, a półkolista apsyda zastąpiona zamknięciem wielobocznym, opiętym przyporami.

W końcu XVI wieku zaczął tracić na znaczeniu, stając się kościołem filialnym. W 1779 r. zawaliła się ściana wschodnia prezbiterium z częścią sklepień. W 1792 r. odbudowano częściowo zawaloną wieżę południową i ponownie przebudowano prezbiterium, zamykając je ścianą prostą.

W 1816 r. zamknięto kościół ze względu na grożącą katastrofę budowlaną. Zniszczony w pożarze w grudniu 1834 roku, zamienił się w ruinę. W latach 1900-1902 został poddany rekonstrukcji (z inicjatywy księdza Antoniego Laubitza) według projektu Juliusza Kothego, konserwatora zabytków prowincji poznańskiej. Zgodnie z zasadą jedności stylu usunięto wówczas ślady prezbiterium gotyckiego i przebudowy barokowej, a odtworzono m.in. półkolistą, romańską apsydę.

W latach międzywojennych był kościołem gimnazjalnym. W czasie okupacji hitlerowcy zamienili zabytek na magazyn mebli i ukradli dzwony. Po wojnie zdewastowaną w 1945 r. budowlę poddano kolejnym renowacjom, poprzedzonym sondażowym badaniom archeologicznym w latach 1950–1952 i oględzinom komisji konserwatorskiej. Wzmocniono całą konstrukcję, wyłożono płytami ceramicznymi posadzkę i na nowo zaaranżowano wnętrze, eksponując surowość kamienno-ceglanych ścian i wstawiając w okna witraże. W 1979 r. ponownie na wieży zawisły dzwony.

3 maja 1980 r., dekretem prymasa Stefana Wyszyńskiego, przywrócono rangę kościoła parafialnego. Proboszczem mianowano księdza Tadeusza Kościelnego. W sierpniu 1981 r. w salce na wieży odbyło się zebranie założycielskie inowrocławskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Na mocy decyzji Stolicy Apostolskiej z 10 kwietnia 2008 r. kościół podniesiono do rangi bazyliki mniejszej.

Wprowadzenie relikwii bł. ks. Wincentego Frelichowskiego, 23.02.2020 Inowrocław

Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. z wprowadzeniem relikwii bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego do bazyliki mniejszej pw. Imienia NMP w Inowrocławiu.

http://imienia.pl

Drodzy Bracia w Chrystusowym Kapłaństwie,
Druhny i Druhowie,
Siostry i Bracia w Chrystusie Panu

Usłyszeliśmy przed chwilą fragment Kazania na Górze. Pan Jezus – jak mówi nam papież Franciszek – ukazuje w nim drogę prawdziwiej sprawiedliwości. Chodzi o sprawiedliwość ożywioną miłością i przebaczeniem, zdolną do powstrzymania się od odwetu i pragnienia zemsty. Chodzi o sprawiedliwość ożywioną miłością, która – jak słyszymy – obejmuje również nieprzyjaciół. Chodzi o taką sprawiedliwość, która nie jest jednak bezkrytyczną aprobatą dla popełnionego zła czy jakimś bezrefleksyjnym i bezwiednym poddawaniem się panoszącemu się złu. Jezusowi nie chodzi przecież o to, aby takie czy inne sytuacje jedynie pokornie znosić czy niesłusznie w nich cierpieć albo je usprawiedliwiać. Tu naprawdę nie chodzi o aprobatę zła, także tego popełnianego przez innych. On chce nas nauczyć – jak przypomina nam papież Franciszek – wyraźnego rozróżnienia między sprawiedliwością a zemstą. Dlatego nam wskazuje, by na zło reagować dobrem, by w ten właśnie sposób przerwać łańcuch i spiralę zła, by tą drogą przywracać naruszoną sprawiedliwość, by na tej drodze domagać się i budować sprawiedliwość. Wolno nam przecież domagać się sprawiedliwości; więcej, naszym obowiązkiem jest czynienie sprawiedliwości – mówi nam jeszcze jasno papież – nie wolno natomiast mścić się ani w żaden sposób podsycać do zemsty, będącej wyrazem nienawiści i przemocy. Widzimy bowiem jak to właśnie zemsta niszczy ludzi i jak ostatecznie deprawuje ludzkie serca i sumienia, i to najpierw zwłaszcza w tych, którzy sami mszczą się na innych. Widzimy jak odwet i pragnienie za wszelką cenę odpłaty, niepostrzeżenie wysuwa się tak łatwo z ram sprawiedliwości i często przemienia się w jeszcze większą niesprawiedliwość, siejąc strach i zniszczenie. Pomyślmy – mówił nam w ostatnią niedzielę przed południową modlitwą Anioł Pański papież Franciszek – o wojnach, o następstwach wojen. Pomyślmy też o ludziach wywołujących wojny. Pomyślmy o nienawiści, która zabija nas samych i innych, która zabija miłość braterską, która jest przecież podstawą zdrowych relacji międzyludzkich. Pomyślmy o krzywdzie i cierpieniu.

Siostry i Bracia!

Błogosławiony ksiądz Stefan Wincenty Frelichowski, którego przekazane z tutejszej parafii św. Mikołaja relikwie uroczyście dziś wprowadzamy do tej inowrocławskiej bazyliki, Błogosławiony Wicek jak nazywają swojego Błogosławionego Druha obecni tutaj harcerze, stał się przecież jedną z ofiar szaleńczego zła i hitlerowskiej nienawiści. We wrześniu 1939 roku wraz z innymi toruńskimi księżmi został uwięziony i przebywał w kolejnych obozach koncentracyjnych w Stutthofie, Sachsenhausen i Dachau. W tym ostatnim dobrowolnie zgłosił się, żeby służyć w baraku dla chorych na tyfus, którym w końcu sam się zaraził i zmarł w lutym 1945 roku. On dobrze chyba zrozumiał słowa z dzisiejszego fragmentu Kazania na Górze, skoro w dniu jego beatyfikacji święty Jan Paweł II mówi nam o nim, że całe jego życie było jakby zwierciadłem, w którym odbija się blask owej Chrystusowej filozofii, wedle której prawdziwe szczęście osiąga ten, kto w zjednoczeniu z Bogiem staje się człowiekiem pokoju, czyni pokój i niesie go innym. Machinie zła i pogardy dla człowieka i podeptanej w obozie ludzkiej godności, przeciwstawił głęboką wiarę w Tego, który – jak mówił nam dziś w Ewangelii Jezus – sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi. Tego słowa – jak wyjaśnia nam jednak papież Franciszek – ani my, ani błogosławiony ksiądz Stefan Wincenty – nie rozumiemy i nie możemy, nie wolno nam nigdy próbować nawet rozumieć jako jakiejś aprobaty dla zła popełnionego przez wroga. Hitlerowscy Niemcy czynili przecież konkretne zło, dręczyli i mordowali niewinnych ludzi, zsyłali ich na unicestwienie, a w imię szaleńczej i obłąkanej ideologii próbowali przecież także na Polakach wielu narzędzi eksterminacji. Świadczą nam dziś o tym niemieckie obozy zagłady, świadczą znane nam miejsca ludzkiej kaźni, jak choćby tutaj nasze inowrocławskie więzienie czy pobliskie gniewkowskie lasy. Mówiąc więc tak, Jezusowi nie chodzi o żadną aprobatę dla zła. Chodzi – jak to powiedział papież Franciszek – właśnie dla nas o zachętę do uchwycenia doskonalszej perspektywy, perspektywy wielkodusznej, podobnej do perspektywy Ojca niebieskiego. Tak, owszem, to nie jest ani łatwa ani tak zwyczajnie ludzka perspektywa, ale perspektywa ludzi błogosławionych i świętych. Tylko tacy bowiem, jak choćby nasz błogosławiony Wicek, z głębi obozowego doświadczenia mogą wówczas pisać – cytuję jeden z jego obozowych listów z Dachau – że zawsze tutaj żyjemy bardziej z przeświadczeniem o Bożej Opatrzności. A ta ukazuje nam odłożyć każdą troskę, każdy lęk o jutro, ponieważ każdy dzień ma wystarczająco własnej troski i ciężaru. On tak ufał Bogu. Miał w sobie jakąś niesamowitą wprost determinację, by tak kształtować swe serce i swój charakter, aby w momencie życiowej próby, którą dla niego okazało się to hitlerowskie miejsce zagłady, nie zdezerterować ani nie zawieść. Muszę w sobie wyrobić silny charakter, wolę nieugiętą – pisał w pamiętniku jeszcze z lat szkolnych – będę uparty, tak uparty, jak byli święci. Muszę dążyć do cząstki świętości, być dobrym chrześcijaninem. A dobry chrześcijanin, jak ten święty harcerz, nie spada z nieba. Żyje konkretnie na tej ziemi, świadomy jak On, jak błogosławiony ksiądz Stefan Wincenty, że życie jest duchowym zmaganiem, jest dorastaniem i dojrzewaniem do ostatecznych wyborów, jest przygodą wymagającą wysiłku i nawrócenia. Odkrywam w całej pełni nicość i ułomność moją – pisał błogosławiony jeszcze w swoim pamiętniku – Boże, wyzwól mnie z tego stanu. Przemień moją myśl i sumienie, bym był prawdziwym harcerzem. Daj mi poznanie tego, co w życiu ma trwałą wartość.

Drodzy Siostry i Bracia! Kochani Druhny i Druhowie! Nasz błogosławiony Wicek wie już dobrze, co w życiu ma trwałą wartość, nie tylko teraz, ale i na całą wieczność. Służąc w Dachau chorym na tyfus nie zastanawiał się być może nad tym, że i on w ten sposób walczy o sprawiedliwość. Narzędziem zwycięskiej walki nie był dla Niego jednak – jak przestrzegał Jezus – opór stawiany złemu. Wiedział – jak zauważył kiedyś papież Franciszek rozważając tekst dzisiejszej Ewangelii – że zło zawsze prowadzi do innego zła, inne do następnego (…) Jezus nie każe swoim uczniom znosić zła, a wręcz wymaga, aby reagowali, ale nie wyrządzając inne zło, lecz dobro. Sposobem zwycięstwa nad złem było więc dla niego trwanie przy cierpiącym człowieku, troska o niego i pomoc w tak skrajnej sytuacji obozowego życia. On sam – mówiąc słowami dzisiejszej Ewangelii – rzeczywiście w ten sposób poszedł dalej niż wyznaczone zasady czy określone przepisy. Nie tylko sam zachował się przyzwoicie, ale wyszedł z miłością i służbą do drugiego. Wyrzekając się siebie i swego bezpieczeństwa dał drugim nie tylko to, o co mogli go prosić i czego od niego, jako harcerza i księdza, mogli wówczas słusznie oczekiwać. Dał samego siebie. Jako kapłan – powiedział w dniu beatyfikacji święty Jan Paweł II – miał świadomość, że jest świadkiem Wielkiej Sprawy, a równocześnie z głęboką pokorą służył ludziom. Dzięki dobroci, łagodności i cierpliwości pozyskał wielu dla Chrystusa również w tragicznych okolicznościach wojny i okupacji. Dziś jest tutaj z nami. Pozostanie w swych relikwiach,  w tej małej uratowanej z obozowego piekła cząstce, przywiezionej kiedyś do Polski, do Inowrocławia przez obozowego kolegę księdza Dobromira Ziarniaka, pozostanie teraz w tej parafialnej wspólnocie. Otoczony wielkim szacunkiem i czcią tutejszych harcerzy, jest dla nich przyjacielem i przewodnikiem. Sam przecież tak dumny był zawsze z tego, że jest harcerzem. Pełniąc różne harcerskie funkcje powtarzał: zawsze będę harcerzem. Jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, aby zawsze było, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i popierać go nie przestanę (…) Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie – wskazywał druh Wincenty – ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, to jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba. Sam ucieleśniał wszystko, czego od bycia harcerzem oczekiwał. Prosimy go więc teraz o wstawiennictwo za nami. Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty nam dajesz pasterzy według serca swego, uzdalniając ich do ofiarnej miłości na wzór Jezusa Chrystusa, Dobrego Pasterza. Napełniony taką miłością, ksiądz Stefan Wincenty Frelichowski, uczestnik cierpień Chrystusowych, poniósł męczeńską śmierć w służbie braciom, którzy doznali ogromu krzywd, bólu i opuszczenia. Idąc ciemną doliną, zła się nie uląkł, lecz mężnie zło dobrem zwyciężał. Racz więc, Panie, za wstawiennictwem Błogosławionego Stefana Wincentego, udzielić mi łaski, o która pokornie Cię proszę. Spraw również w swej dobroci, aby ten heroiczny świadek miłości rychło dostąpił chwały Świętych.