Rodzina
Stefan Wincenty urodził się 22 stycznia 1913 roku w Chełmży w niewielkim przemysłowym miasteczku w północnej Polsce, oddalonym około 20 kilometrów od Torunia, w rodzinie Ludwika Frelichowskiego i Marty z Olszewskich.
Został ochrzczony 29 stycznia 1913 roku w miejscowym kościele parafialnym, tym samym, w którym 9 lat później, 17 września 1922 roku, przystąpił po raz pierwszy do stołu eucharystycznego.
Rodzina Frelichowskich była głęboko religijna, a polskość i tradycje narodowe były zawsze starannie pielęgnowane. Sześcioro dzieci państwa Marty i Ludwika, trzej chłopcy: Czesław, Leonard i Stefan Wincenty (nazywany Wickiem), i trzy dziewczęta, Eleonora, Stefania i Marcjanna (nazywana Marylą), rosło we wzajemnej miłości i w klimacie poszanowania dla tradycyjnych wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Rodzinny dom był miejscem radosnej beztroski ale i miejscem, w którym dzieci wzrastały w głębokiej wierze. Rodzice dbali, aby rodzina była prawdziwie domowym kościołem.
Po latach, pisząc rozważania o domu kapłańskim, tak wspominał tamte, spędzone w rodzinie czasy:
A mój dom rodzinny? Moi rodzice? To ludzie nieuczeni, ale ludzie żyjący w bo jaźni Pańskiej… Matka o ile możliwości spieszy do kościoła. Ojciec także. Ale ja to u obu moich rodziców spostrzegam życie według Chrystusa… Matkę moją cechuje głęboka wiara, ufność w Opatrzność Bożą. Opowiadając o kolejach swego życia, w swojej młodości ciężkiej ale tak radosnej, bo opromienionej poczuciem spełnionego obowiązku, niewinności i miłosierdzia dla tych, którym się jeszcze gorzej powodzi. Tę cechę miłosierdzia dla innych, pomocy dla słabszych, posiadała moja matka zawsze… Jeszcze więcej może ojciec, tatuś mój kochany. Ten bezkrytycznie jest miłosierny. Daje nawet temu co kilka razy już u niego był. Jego dobre serce znane jest w całej rodzinie i znajomym.
S. W. Frelichowski, Rozważania o domu kapłańskim
Stefan Wincenty rozpoczął swoją edukację w roku 1919 w szkole podstawowej w Chełmży. 1 września 1923 roku po raz pierwszy przekroczył progi Państwowego Gimnazjum Humanistycznego, a 26 czerwca 1931 roku z powodzeniem przystąpił do egzaminu maturalnego.
Wicek był dobrym i pilnym uczniem. Nie miał kłopotów z przyswajaniem sobie wiedzy. Był też dobrym kolegą i przyjacielem. W latach nauki w gimnazjum zapoznał się z młodszym od niego Wiesławem, synem dobrze sytuowanej ziemiańskiej rodziny Kentzerów.
Pomimo różnicy wieku i pochodzenia społecznego, między chłopcami nawiązała się żywa i autentyczna przyjaźń.
Nietuzinkowe zdolności intelektualne Wicka oraz owa więź przyjaźni sprawiły, że państwo Kentzer zaproponowali młodemu Frelichowskiemu udzielanie korepetycji ich synowi. Dla Wicka była to okazja do zdobycia pewnej niezależności ekonomicznej. Lekcji udzielał w czasie roku szkolnego i w czasie wakacji. W sierpniu często był zapraszany do rezydencji zaprzyjaźnionej rodziny w Pruskołące.
Był to dla niego czas pracy, ale i odpoczynku. Lubił te chwile i atmosferę przyjaznego domu.
W pamięci Wiesława Wicek zapisał się jako młodzieniec pełen radosnej witalności ale równocześnie zamyślenia i powagi, które zdradzały głębię przeżyć i uczuć.
Mając dziewięć lat zapragnął zostać ministrantem. W wypełnianiu tych obowiązków wykazywał się nieprzeciętną stałością i gorliwością. Jak wspominała później jego matka, nigdy z własnej woli dobrowolnie nie opuścił uczestnictwa w mszy świętej.
W wieku lat 12 został członkiem Papieskich Dzieł Misyjnych Dzieciątka Jezus. Temat misji pozostanie zawsze obecny w przestrzeni zainteresowań młodego Wicka. Już jako dorastający młodzieniec zapisał się także do Sodalicjum Maryjnego i w krótkim czasie, 19 stycznia 1930 roku, został jego przewodniczącym.
Wyniesione z domu umiłowanie modlitwy ugruntowało się i dojrzało, przyjmując formę szczególnego nabożeństwa do Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. W jego sercu została dziecięca miłość do Maryi, Matki Jezusa. Odznaczał się wielką wrażliwością na ludzkie potrzeby i ludzką biedę. Jego dusza była hojna i pełna miłosierdzia. Tą właśnie naturalną dobrocią i życzliwością zjednywał sobie ludzi i zdobywał ich sympatię. Jego pogoda ducha, ujmująca szczerość, uczynność czyniły go towarzyszem, z którym koledzy chętnie spędzali czas, którego przyjaźni pragnęli. Wrażliwość na krzywdę i pragnienie niesienia pomocy potrzebującym zapewniły mu przydomek „społecznika”. Wierny harcerskim i sodalicyjnym ideałom, uwrażliwiony na wszelką niesprawiedliwość społeczną, na biedę I niedostatek, które w tamtych latach odczuły szerokie kręgi, a szczególnie bezrobotni, Wicek z wielkim zapałem poświęcił się szerzeniu wśród kolegów idei dobroczynności chrześcijańskiej.